Ucieczka przed wojną czyli historia Lidii i Dimy z Ługańska

     Lidia i Dima - przesympatyczna, wesoła para trzydziestolatków z Ługańska - z ukraińskiego miasta, które zostało zrujnowane przez separatystów. Separatyści zniszczyli nie tylko miasta, budynki, ale zrujnowali normalne życie tysiącom ludzi, którzy w poszukiwaniu stabilności rozpierzchli się po świecie, uciekając do Rosji, Białorusi, Polski lub do innych miast ukraińskich.

     Lidię i Dimę poznałam rok temu, uśmiechniętych, pogodnych, ale mimo to zatroskanych i ze smutkiem w oczach. Wraz z kolejną lekcją języka polskiego dowiadywałam się historii ich tułaczki. Ja też z rodzicami uciekłam ze ZSSR, ale oni uciekli przed wojną, która jeszcze "więziła" ich dzieci i bliskich. Bez pieniędzy, bez dokumentów i z biletem w jedną stronę.

    Rok 2014. Nad ich głowami latają rakiety, ostrzeliwują osiedle, sklepy, szkoły. Młode małżeństwo, ambitni i wykształceni ludzie, którzy niedawno wrócili w Anglii i Irlandii, za ciężko zarobione przy zbiorach owoców pieniądze otwierają w Ługańsku sklepik z materiałami biurowymi i gazetami. Marzą o lepszym życiu, stabilności. Ona ekonomistka ze znajomością angielskiego, on magister agronomii, z pasją do uprawy roślin. Za namową przyjaciół wyruszają z "biletem w jedną stronę" najpierw do Kijowa. Kijów niby stolica, miasto wielu możliwości i dobrze płatnej pracy, ale żyć się nie da. Ceny kosmiczne, zarobki nieadekwatne do cen w sklepach, nie wystarcza na podstawowe rzeczy, biorąc pod uwagę utrzymanie dwójki maluchów (Kristi 3 latka, Pola 5 m-cy). Po kilku miesiącach pakują się i jadą dalej. Kolejny przystanek - Białoruś. Kraj rolniczy, ale życie zależy od tego czy pracujesz u prywaciarza czy w państwowym przedsiębiorstwie. Różnica kolosalna - u prywaciarza zarabiasz 700$, a w budżetówce 100$ na miesiąc. Im się udało - dostali pozwolenie na pracę i pobyt na rok. Mieszkają w domu, dookoła piękna przyroda, Dima z odpowiednim wykształceniem świetnie zarabia, Lidia opiekuje się dziećmi i domem, jak może dorabia, ale jej wypłaty wystarcza na masło i chleb. 
Sielanka trwa jednak niedługo. Szef, okazuje się dwulicowym furiatem. Zima za pasem, jeżeli Dima straci pracę nie przetrwają tygodnia, a przecież są tutaj gośćmi, dokąd pójdą, kto ich przygarnie? Wracają na Ukrainę.
   
Polska - to Europa, a Europa jest "zgniła" (wg rosyjskiej propagandy), a jednak na propozycję wyjazdu i pracy decydują się, bo nie mają nic do stracenia, bo niczego nie mają, a co mieli sprzedali, aby wyruszyć dalej. Ich dzieci są dla nich całym światem i to dla nich decydują się na kolejny wyjazd w nieznane.

    Rok 2016 jadą do Warszawy. Pełni obaw, bez pieniędzy, bez znajomości języka, do zupełnie nieznanego im świata. Znowu bilet w jedną stronę, ryzykują "albo uda się albo nie". Praca jest, ale na południu Polski w Bieruniu. W kieszeni 50 zł na jeden dzień dla dwójki osób, bilet na pociąg kupiony przez znajomą, tylko, że pociąg odjeżdża następnego dnia, co robić?
Właśnie, co ty byś zrobił/-a w takiej sytuacji? 
A kiedy wieczorem o 22 zamkną ci dworzec, co byś zrobił/-a?

Dima i Lida idą na ciepłą zupę, na hostel już nie wystarcza, śpią na ulicy, na przystanku, byle by wytrzymać do rana i wsiąść do pociągu. Gdzieś tam jest ich miejsce, ich dom, wierzą w to! 

Dojechali. Szef zabrał ich z dworca do firmy, a im było strasznie głupio wpatrywać się w skórzaną tapicerkę auta, bo "nie jesteśmy godni tego". Wszystko ich pozytywnie zaskakuje: ludzie, ulice, domy, autobusy, nawet bilety w biletomatach.

     Kilka miesięcy pracy i z hostelu robotniczego udało się przeprowadzić do mieszkania w centrum Tychów. Bez problemów się nie obeszło, bo na wpłacenie kaucji nie mieli gotówki, prosili aby właściciel poczekał, aż do następnej wypłaty. "Udało się! Jesteśmy tutaj, mamy pracę, mamy pieniądze, mamy ciepło i miłe mieszkanko, ale nasze dzieci wciąż tam... pod ostrzałem". 
Zanim udało się załatwić papiery na pobyt mija 8 miesięcy - najdłuższe 8 miesięcy w ich życiu. Dzieci chorują, płaczą, a mama i tata tym razem uwięzieni przez polską biurokrację - trzy razy dokumenty z błędami w nazwiskach, czas wydłuża się bezlitośnie, a w Ługańsku pod oknami ich domu czołgi w gotowości... 

     Papiery są, wszystko załatwione, szef daje wolne, wspiera i rozumie ich sytuację. Ustalają datę wyjazdu po dzieci. Jadą, jadą do Ługańska bezpieczną drogą przez Rosję, 2800 km w jedną stronę, 24 godz., dziurawymi marszrutkami, po wyboistych drogach Ukrainy. Jadą po dzieci, po swoje maluchy. Z domu w Ługańsku zabierają niezbędne rzeczy maluchów, wszystkiego aż 2 walizki, zabierają ze sobą babcię, mamę Lidii, emerytowaną nauczycielkę języka angielskiego. Uff, wszyscy cali i zdrowi. No to w drogę do domu, do Polski. Polskę zaczęli nazywać już domem.
Ta droga "do domu" prowadzi przez Kijów, cały tydzień spędzają w stolicy, aby przygotować dzieciom i babci paszporty, wizy, dokumenty. Prawie półroczny zarobek w Polsce wydają w tydzień w Kijowie .... nie na przyjemności czy imprezy....., na życie i załatwienie papierów, zakup biletów. 

Od kilku miesięcy są już w komplecie, uśmiechnięci, szczęśliwi, dzieci uwielbiają chodzić do szkoły i przedszkola, panie nauczycielki chwalą je za postawę i osiągnięcia w nauce. Dzieci są bardzo grzeczne, kulturalne, chętne do pracy i pomocy innym, szybko zaklimatyzowały się i jeszcze szybciej zaczęły mówić po polsku. Te dzieci to prawdziwe aniołki - kreatywne, uśmiechnięte, pogodne!

O czym marzą kiedy przyjeżdżają do Polski?
O butach Nike, które w Kijowie nawet za 2-3miesięczne wynagrodzenie nie kupisz, o używanym telefonie komórkowym, nieważne, że nieznanej marki,  o rowerach dla dzieci, o skarpetkach, które nie trzeba non stop cerować, a po prostu kupić sobie nowe. Marzeniem Kristinki było ... spróbować  hot-doga. Nas to śmieszy, a tam, za naszą wschodnią granicą to są marzenia zwykłych ludzi.

Nie mogłam oprzeć się pokusie i nie zaprosić ich do nas na zajęcia rosyjskiego. Ich życie i doświadczenie uczy ludzi pokory, ich radość z małych rzeczy, nawet z biletu na 20 min (bo to znaczy, że autobus jeździ punktualnie;)) sprawia, że człowiek dostrzega co jest ważne w naszym życiu. 
Ta para jest tak niesamowita, mają w sobie tyle pokory, energii do pracy i ambicji, że musiałam się podzielić z wami tą historią, nie cenimy życia i tego co mamy. Oni 4 razy wstawali, ocierali łzy, leczyli rany i dumnie podnosili głowę, aby iść dalej razem i tylko razem, z całą rodziną, nie ważne jakim kosztem.


O Ługańsku
Wynagrodzenia na Ukrainie
Życie na Ukrainie

Miłego dnia
Elżbieta Cech-Walendowska

Moscow Club
Centrum Języka Rosyjskiego i Ukraińskiego
ul. Barona 30
43-100 Tychy

-> kursy językowe
-> tłumaczenia


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kaligrafia po rosyjsku czyli jak poprawnie pisać.

Rosyjski alfabet samodzielnie

System edukacji w Polsce, Rosji i Ukrainie